Tak strasznie boję się tych chwil, w czasie których uświadamiam sobie jak daleko od siebie
jestem. Jak jestem skomplikowana, niezrozumiała. Jak doszczętnie wypełnia mnie konflikt wszystkiego tego co we mnie jest a tego co powinno być. Nienawidzę, kiedy otwierają mi się oczy. Kiedy widzę całą tę miłość do mnie. Kiedy bronię się, chyba już podświadomie przed tym wszystkim co chcą mi dać. Jak poczuwam się jako ta, która wie więcej o miłości jako ta, która może oceniać jej autentyczność. Oczy wtedy szczypią, kiedy wszystko wokół mnie czuję,
lub zdaję się na to by czuło a we mnie nic, a nicość taka nieokreślona. Tak bardzo brzydziłam się hipokryzją, tak bardzo brzydzę się nadal. Momentami szukam w sobie tego wszystkiego
co zdawać by się można powinnam mieć. Jak uginam się pod ciężarem oczekiwań na ludzkość, na to wszystko co pozwala mi nosić miano człowieczeństwa. Nienawidzę dokładnie tych chwil
w których stoję przed odbiciem w lustrze i szukam siebie, siebie której znaleźć nie mogę.
Jak doszukuję się choć cienia pewności, że to co tutaj to to co rzeczywiście powinno być. Zawsze chciałam decydować o sobie, kroczyć według swojego planu. Bez narzucania co i kiedy. Wkładają mi w usta słowa które duszą mnie. Słowa przed którymi coraz bardziej nie potrafię się ustrzec. Jakbyś oddychała, ale tylko do płuc, jakby tlen do mózgu nie dochodził. Dusisz się, choć Twoja klatka piersiowa pracuje. Stoisz, ale nie o swoich nogach.
Czuję się jak w klatce, w klatce braku zobowiązań, do osobistych oczekiwań wiecznych zobowiązań. Jakbym była tą, którą przyszło mi się stać, ale tą którą stać się nie chciałam. Zostałam szczera, bo prawda nadal jest karmą którą chce się żywić, karmą która bądź co bądź bywa mało pożywną. Zawsze wychodziłam z założenia, że wolałabym jednogłośne spierdalaj,
a nie sylabizowane nigdy do końca nie wypowiedziane zostawaj. Chciałam wiedzieć,
a nie domyślać się. Bo wiedza jest jednostronna, wiedza to bilet w jedną stronę,
bilet na którym pozwalają Tobie kroczyć przez życie w 100 %, a wszelkie domysły są tylko jednorazowym biletem. Dziś tutaj, goła od wszystkiego co w dzień wiem, że nie oferuję żadnej pewnej opcji, że nie daję nadziei bo ona jest złudna. To jak wybieranie mniejszego zła,
jak nostalgia Edypa, tragiczny wybór, przed wrotami którego przyszło mi stać.
Wrotami, które otworzyć się nie chcą, bo ja nie znam kodu, nawet nie przyszło mi do głowy
go szukać. Uwrażliwiają mnie, tę przewrażliwioną do szpiku kości. A ja, zagubiona
we wszystkim tym w czym przyszło mi żyć cierpię, bo sprawiam ból, bo w oczach innych jestem, tą którą brzydziłam się być. Bo ranię ich tak poważnie, poświęcam cząstki dla ogółu.
Bądź co bądź tracę, a mogłabym mieć wszystko.
wtorek, 4 września 2012
to nie zabawa ale bawię się
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz