Są takie rozmowy, po których wszystko się zmienia. Rozmowy, które nie obfitują w słowa, lecz w spojrzenia i milczące gesty. Są takie chwile, gdy siedzi się w ciszy obok drugiego człowieka, wiedząc, że na więcej nie ma się prawa, więcej nie wolno. Bo więcej, to byłoby za dużo, które by przygwoździło. Są tacy ludzie, którzy nie potrafią nikogo do siebie wpuścić. Tacy zamknięci, skryci i szeroko uśmiechnięci. Zbyt głęboko zranieni, by to zauważyć, zbyt niespokojni, by pozwolić sobie na smutek. Tacy zbyt przerażeni. Są ławki, na których siada się ze wstrzymanym oddechem, ostrożnie dotykając każdego skrawka, badając go delikatną faktura opuszka palca. Ławki, które zmieniają życie, pod dębami, których liście zdobią alejki w parku. Są łzy, których nie da się kontrolować. Chwile nieszczęścia trudne do opisania, zrozumienia. Momenty, podczas których człowiek umiera, zwijając się w ciasny kłębek, szukając ukojenia. Ale ono nie nadchodzi. Pozostaje ból, w swojej najczystszej postaci. Zbyt brutalny, by go zrozumieć. Zbyt mocny, by go wytrzymać. I wtedy się umiera. Nie tak fizycznie. Nie, ciało wciąż pozostaje ciasno zwinięte w kłębek. Umiera się tam, w środku. Bo już się nie ma siły, bo brakuje motywacji, by przetrzymać. Umiera się, bo nie widać innego wyjścia, bo inaczej… Bo inaczej się nie da. Śmierć przychodzi po cicho, nie czuje się jej subtelnego dotyku, gdy przytula się do ciała. Gładzi po włosach, powstrzymuje łzy, a potem… wyrywa serce. I nie stać człowiek na nic więcej poza jednym głuchym okrzykiem. Ostatnim westchnieniem, nim zapanuje pustka. Bierze się ostatni oddech pozbawiony cierpienia i już. Nie ma. Ból odszedł, odeszło uczucie. Można rozprostować zmęczone nogi, obetrzeć łzy i zasnąć. Śmierć całuje jeszcze na dowiedzenia, kręcąc ze smutkiem głową.
sobota, 1 września 2012
hold on
Są takie rozmowy, po których wszystko się zmienia. Rozmowy, które nie obfitują w słowa, lecz w spojrzenia i milczące gesty. Są takie chwile, gdy siedzi się w ciszy obok drugiego człowieka, wiedząc, że na więcej nie ma się prawa, więcej nie wolno. Bo więcej, to byłoby za dużo, które by przygwoździło. Są tacy ludzie, którzy nie potrafią nikogo do siebie wpuścić. Tacy zamknięci, skryci i szeroko uśmiechnięci. Zbyt głęboko zranieni, by to zauważyć, zbyt niespokojni, by pozwolić sobie na smutek. Tacy zbyt przerażeni. Są ławki, na których siada się ze wstrzymanym oddechem, ostrożnie dotykając każdego skrawka, badając go delikatną faktura opuszka palca. Ławki, które zmieniają życie, pod dębami, których liście zdobią alejki w parku. Są łzy, których nie da się kontrolować. Chwile nieszczęścia trudne do opisania, zrozumienia. Momenty, podczas których człowiek umiera, zwijając się w ciasny kłębek, szukając ukojenia. Ale ono nie nadchodzi. Pozostaje ból, w swojej najczystszej postaci. Zbyt brutalny, by go zrozumieć. Zbyt mocny, by go wytrzymać. I wtedy się umiera. Nie tak fizycznie. Nie, ciało wciąż pozostaje ciasno zwinięte w kłębek. Umiera się tam, w środku. Bo już się nie ma siły, bo brakuje motywacji, by przetrzymać. Umiera się, bo nie widać innego wyjścia, bo inaczej… Bo inaczej się nie da. Śmierć przychodzi po cicho, nie czuje się jej subtelnego dotyku, gdy przytula się do ciała. Gładzi po włosach, powstrzymuje łzy, a potem… wyrywa serce. I nie stać człowiek na nic więcej poza jednym głuchym okrzykiem. Ostatnim westchnieniem, nim zapanuje pustka. Bierze się ostatni oddech pozbawiony cierpienia i już. Nie ma. Ból odszedł, odeszło uczucie. Można rozprostować zmęczone nogi, obetrzeć łzy i zasnąć. Śmierć całuje jeszcze na dowiedzenia, kręcąc ze smutkiem głową.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz